Przed wyjazdem na Maltę jak zwykle przestudiowałam Google mapy w poszukiwaniu najciekawszych miejsc. I tak oto wpadłam na pomysł wycieczki z Marsaxlokk do Marsaskala, z przystankiem na plażowanie przy St. Peter's Pool. I jak to zwykle bywa, to co miało być niewinnym, relaksacyjnym spacerem, okazało się być wyczerpującym, ale jakże pięknym maratonem. Trasa wycieczki miała zaledwie 7,5 kilometra, więc wydawało mi się, że nawet nie zdążymy się zmęczyć. Jednak jak zawsze zapomniałam, że będzie ponad 30 stopni, że będzie pod górę, po kamorach i zgubimy drogę ze trzy razy, i kilometrów dołoży się jeszcze 5. Zdecydowanie jednak cały ten wysiłek i bolące nogi warte były tej wspaniałej przygody. Widoki przez całą trasę były przepiękne i pływanie w St. Peter's Pool wcisnęło się do mojej kąpieliskowej pierwszej piątki. Zdecydowanie jednak polecam się lepiej przygotować niż ja; nie iść w japonkach, nie w samo południe, zabrać prowiant i mapę.
Do Marsaxlokk bez problemu dostać się można autobusem z Vallety. Podróż zajęła około pół godziny i autobus dowiózł nas do samego portu w miasteczku. Port pełen jest tradycyjnych Maltańskich rybackich łódek, które nadają niezwykły charakter temu miejscu. Najlepiej na tę wycieczkę jest wybrać się w niedzielę, wtedy w Marsaxlokk jest dzień targowy i cały port tętni życiem.
|
Port w Marsaxlokk |
|
Tradycyjna maltańska łódka |
Na targowisku znaleźć można dosłownie wszystko, od jedzenia po ubrania. Szczególnie to pierwsze co tydzień przyciąga tłumy nie tylko turystów, ale przede wszystkim Maltanczyków. Jest to idealna okazja, żeby zaopatrzyć się w najświeższą z możliwych ryb w tylu gatunkach, ile można sobie tylko wyobrazić. A co rozumiem przez najświeższą rybę? Otóż to taka, która została właśnie wyjęta z sieci i często nadal podskakuje na wadze. Strasznie żałowałam, że nie mogę kupić tych wspaniałości. Na szczęście na pocieszenie znalazł się stragan z maltańskim serem, oliwkami i gotowymi do jedzenia owocami morza.
|
Targowisko |
Przed wyruszeniem na wycieczkę wstąpilismy jeszcze na tradycyjną maltańską ftirę z tuńczykiem. Mniam!
|
Ftira z tuńczykiem |
Odnalezienie początku szlaku nie było takie łatwe, ponieważ z głównej asfaltówki skręcić trzeba w tę właściwą polną drogę. Na szczęście z pomocą przechodniów udało nam się tam trafić całkiem sprawnie. Pierwsza część ścieżki prowadziła bez przerwy pod górę, wzdłuż gospodarstw i wypalonych słońcem pól. Gorąco było jak w piekle, bez najmniejszego ruchu powietrza, ale za to widok na Marsaxlokk i zatokę robił się coraz piękniejszy z każdym krokiem.
|
Widok na Marsaxlokk |
Po kilkunastu minutach drogi znaleźliśmy się na szczycie wzgórza. Miejsce wydawało się być cudownie odludne. Nie wiem czy to ze względu na porę dnia i upał, ale przez całą drogę do St. Peter's Pool nie spotkaliśmy nikogo. Tylko grające świerszcze i gigantyczne kopry.
|
Koper - Gigant |
St. Peter's Pool to naturalny, wyrzeźbiony przez morze i wiatr skalny basen. Jak wiadomo nikt tak nie buduje jak natura i tak samo było w tym przypadku. Miejsce prawdziwie niezwykłe. Pomimo, że ludzi było całkiem sporo, nadal wydawało się być ustronne i niedostępne. Zejście do kąpieliska prowadziło przez skalną ścieżkę i tu japonki zawiodły. Ale w końcu udało mi się zczłapać na dól i potem było już jak w raju. W tak krystalicznie czystej i przejrzystej wodzie jeszcze nigdy nie pływałalam. Pomimo, że było tam porządnie głęboko, piękne dno oglądać można było nawet bez zanużania głowy. Jest to też wspaniałe miejsce dla fanów skoków do wody. Miejscówek do skoków jest cały wachlarz, do tych trudniej dostępnych prowadzą nawet prowizoryczne drabinki z liny. Wśród skoczków znalazł się też Superpies, który co sił w łapach zasuwal na sam czubek skały, żeby oddać kolejny super skok i podjarany wiwatowaniem i brawami radośnie biegał oddać kolejny :)
Po paru godzinach z bólem pożegnaliśmy to niesamowite miejsce i ruszyliśmy dalej w trasę. Od tego miejsca, za każdym zakrętem widoki były powalające. Gigantyczne, wapienne klify, krystaliczna szmaragdowa woda, totalna cisza i spokój. Zupełnie nie przeszkadzało mi, że poszliśmy w złą stronę i musieliśmy przejść te parę kilometrów jeszcze raz.
Kiedy minęliśmy ostatni klif, wyłoniło się docelowe miasteczko Marsaskala. To właśnie ten odcinek trasy dał nam popalić najbardziej. Byłoby całkiem lajtowo, żeby nie połączenie japonki + kamienie, kamyki i kamory + upał. W końcu dotarliśmy do portu, do pierwszej tawerny i muszę przyznać, że piwo i krzesło juz dawno nie sprawiło mi takiej przyjemności :)
Fasola
Wspaniałe zdjęcia a do takiego morza sama bym wskoczyła:) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPrzepięknie opisane Ola. Życiowo i tak po prostu od serca. Aż chce się powiedzieć widząc takie widoki (i tym razem naprawdę mając to na myśli:), pięknie, k&#%*, pięknie:))))
OdpowiedzUsuńHahaha dzięki :) ale to stwierdzenie i tak do konca zycia będzie mi się kojarzyć z innym widokiem :)
Usuń